poniedziałek, 2 marca 2015

Rozdział I


6 lat później.
Biegła najszybciej jak mogła wąskimi uliczkami śpiącego miasteczka. Wysokie, stare, rozpadające się budynki przysłaniały jej widok na niebo. Zbliżała się już północ, księżyc świecił tuż nad nią. Oczy przyzwyczajone były do ciemności. Za sobą wciąż słyszała kroki, nie mogła ich zgubić. Nie mogła dać się złapać, nie drugi raz.
Czuła, jak nabiera prędkości i zwinnie przeskoczyła przez przeszkodę w postaci ławki, cały czas trzymając w ręce mały nożyk, w razie koniecznej obrony. Skręciła gwałtownie w słabo oświetloną uliczkę, po czym zaczęła wdrapywać się na dach szopki, potem na wyższe kondygnacje budynku. Nie powinni jej tam znaleźć. Znalazła dobry punkt obserwacyjny, jednocześnie dobrze się zasłaniając. Miała to szczęście, że dziś ubrała się na czarno. Chyba będzie musiała się do tego koloru przyzwyczaić.
Wychyliła się lekko, ale tak, żeby nie zostać zauważoną. Dwie postacie szły obok siebie i rozglądały się, na szczęście w przeciwną stronę do tej, którą wybrała ona. W ich dłoniach jarzyły się dwie jasnoniebieskie kule światła, niczym małe księżyce. Używali jasnej mocy, taką, jaką ona sama używała przed paru laty.
Często myślami dryfowała
Jej serce powoli wracało do swojego pierwotnego rytmu. Odetchnęła z ulgą, widząc, że postacie oddalają się. Miała jeszcze całą noc na powrót, lecz będzie musiała być teraz ostrożniejsza. Jeśli dałaby się drugi raz złapać…
Gdzie by się tu wybrać o tej porze, pomyślała. Spojrzała jeszcze raz w dół – nie widziała żadnych czających się na nią mężczyzn. Podskoczyła lekko, kiedy znienacka uderzył ją dźwięk dzwonu kościelnego, który uprzejmie poinformował śpiących mieszkańców miasteczka, iż właśnie wybiła północ. Stwierdziła, że najlepiej będzie, jak pójdzie do swojego przyjaciela, Francisa.
Francis mieszkał w starej dzielnicy, gdzie był barmanem w barze swego ojca, Carla. Bardzo wysoki, chorobliwie chudy i kędzierzawy chłopaczyna zawsze potrafił poprawić jej humor. Należał do tej Jasnej Strony, gdzie kiedyś była ona. Do Jasnej Strony należą ci, którzy posługują się białą magią, magią światła, jak Francis, Carl czy jej niedawno zmarła matka.
Zeszła ukrytymi schodami i znalazła się po drugiej stronie zniszczonego budynku, ostrze noża lekko zabłysnęło w jej dłoni. Ścisnęła je mocno i trzymając się blisko ścian, z dala od światła latarni, ruszyła przed siebie. Potrafiła bardzo szybko biegać i nie odczuwać zmęczenia, miała oczy niczym kot, a jej puszyste ciemne włosy, związane wcześniej w ciasny kok, tworzyły kaskadę fal spływających po jej plecach.
Minęło zaledwie parę minut, a już stała przed drzwiami baru. Leniwie zarzuciła na głowę kaptur i zakryła włosami oczy, by nikt jej nie rozpoznał. Było to bardzo ważne i dla niej charakterystyczne – oczy tych, którzy przeszli na Ciemną Stronę, były czerwono-fioletowe. Niewielu było takich ludzi, więc musiała mieć się na baczności.
Drzwi skrzypnęły złowieszczo, obwieszczając jej przyjście. Jak na tę porę, w pomieszczeniu znajdowało się około 30 osób, więcej niż normalnie ich przebywa tu za dnia. Ściany były piekielnie czerwone, gdzieniegdzie znajdowały się malowidła przypominające anioły pomalowane na czarno. Nic dziwnego, skoro bar nazywał się „Upadły Anioł”. Odgłosy uderzania szklanki o szklankę, nalewania następnych trunków i gwar rozmów zalewały jej uszy. Szukała Francisa, ale, jak to zwykle bywało, on znalazł ją pierwszy.
- Tanja! – krzyknął radośnie i zaczął wymachiwać rękami, odgarniając z twarzy czarne loki, odziedziczone po ojcu. Przez moment wydawało jej się, że mógłby nawet przeskoczyć przez blat, byle móc ją uściskać. Szybko do niego podeszła i ucałowała go w oba policzki. Specjalnie przesunął głowę, dzięki czemu trafiła w jego usta. Uśmiech igrał  w jego oczach.
- Głupek. Zamknij się – syknęła. – Nie tak głośno.
- Mnie też miło cię widzieć. – Wyszczerzył białe zęby w uśmiechu. – Chodź na zaplecze, tata ma dla ciebie pewną… hm… rzecz do przekazania. – Uśmiech zniknął z jego twarzy, co ją lekko zaniepokoiło.
Zniknął za drewnianymi drzwiami, krzycząc jeszcze po drodze do swojego kuzyna, aby przejął zmianę. Tanja przywitała go uściskiem dłoni, po czym przeszła za kontuar i udała się w dobrze znane jej miejsce. Często się tam ukrywała, gdy potrzebowała schronienia.
Ostatni raz była tam, kiedy uciekała przed wściekłą zgrają młodocianych, którzy pod wpływem alkoholu, wyzwali ją na pojedynek na magię. Jej umiejętności były o wiele większe niż ich, co pozwoliła sobie pokazać. Nie byli osobami, które potrafią przegrywać. Nie chciała ich atakować, a miała świadomość, że pięć osób na jedną neutralną niewiastę to nie jest dobre połączenie, w dodatku kiedy oni mieli noże.
Łatwo rozprawiła się z tymi bez noży, ledwo używających swych mocy, by nie dała się rozpoznać, że jest Neutralną. Zastosowała parę dobrych kopnięć i uników, jednak ci z nożami od razu się na nią rzucili, widząc dwóch powalonych na ziemię towarzyszy.
Zaplecze okazało się malutkim pokojem pełnym szaf, stolików, na jednym z nich znajdował się komputer, a z tyłu rozciągał się wąski korytarz. Na jednej ze ścian widniała czerwona kotara, którą przesunęła i jej oczom ukazał się siedzący na kanapie Francis wraz ze swoim wujem.
- Dzięki – powiedziała, kiedy Carl poczęstował ją papierosem. Zaciągnęła się i wypuściła powietrze, leciutko się krztusząc. Nigdy jej to za dobrze nie wychodziło. Rozsiadła się wygodnie w fotelu ognistego koloru. – To o co chodzi?
- Jesteś za słodka na to, by trzymać tego papierosa – zaśmiał się Carl. Miał śniadą cerę i pochodził z Włoch. Jego żona, Vanessa, zginęła 7 lat temu, podczas pożaru ich pierwszego lokalu, rok przed jej przemianą. Była po stronie Ciemnych, ale to nie czyniło z niej złego człowieka. Dlatego bar został nazwany „Upadły Anioł”, ponieważ Carl tak właśnie widział ukochaną żonę.
Mężczyzna był jednym z głównodowodzących. Przeszkadzał brutalnym akcjom Ciemnej Strony, dzięki pomocy Tanji, która dołączyła do głównej grupy jako szpieg.
- Mamy dla ciebie pewną propozycję – zaczął Włoch. – Widzisz, parę lat temu potrzebowaliśmy szpiega w Ciemnej Stronie. Zgłosiłaś się i właściwie przeszłaś przemianę bez jakichkolwiek obrażeń, co mnie bardzo dziwiło, szczerze powiedziawszy…
- Nie mieliśmy do tego wracać…- zaczęła Tanja, lecz Carl nie dał jej dość do słowa. Uciszył ją gestem ręki.
- Proszę, daj mi dokończyć. Obawialiśmy się, że po przemianie nie będziesz pamiętać swojego dawnego życia, jednak nic ci się nie stało, co jest bardzo zaskakujące. Ale będąc neutralną, w połowie posługując się magią białą i czarną, mogą powstać pewne komplikacje, co odkryłem całkiem niedawno. Strasznie się ich obawiam; mogą również dotyczyć ciebie.
- Co masz na myśli?
- Widziałem tw­­­­­ojego ojca.
- Ja nie mam ojca.
- Mówię poważnie. – Zamyślił się na moment. Wiedział, że w końcu nadejdzie ten moment i wyzna jej prawdę. – Rozmawiałem z nim parę dni przed jego nagłą śmiercią. Był neutralny.
Tanja gwałtownie wstała, rozlewając sok ze stolika. Szklanka potoczyła się po nim i spadła, tłukąc się na milion kawałków. Dziewczyna, patrząc na rozsypane szkło, wypowiedziała w myślach odpowiednią inkantację i wykonała odpowiedni ruch ręki.  Kawałki szkła złączyły się w całość i nie było śladu po pęknięciach. To odziedziczyła po matce. Każdy człowiek ma swoją własną moc, którą odkrywa w okresie dorastania. Dla Tanji była to telekineza, ale po przemianie potrafiła naprawiać rzeczy za pomogą magii, wzniecać i gasić ogień po Carlu (zawsze myślała, że pożar baru sprzed paru lat wynikł z jego wybuchowego temperamentu, i było jej go żal), a po starcu przewodniczącym przemianie był dar łatwego przyswajania wiedzy i kojarzenia faktów. Były to moce przydatne dla szpiega, jakim była.
- To niemożliwe. – Zaczęła wycierać sok ręcznikiem. – Przecież on uciekł, dawno temu. Nie mogłeś go od tak znaleźć.
- Przybył tutaj sam. Siedział w tym fotelu co ty i rozmawiał ze mną. Był jednym z pierwszych, którzy przeszli przemianę i jako pierwszy z nich umarł.
- Ale… jak to… umarł? – Aż bała się zadać to pytanie, musiała jednak wiedzieć. – Skąd to wszystko wiesz?
- To tak zwana choroba poprzemienna.         Niszczy organizm od środka. Twój ojciec był neutralnym przez ponad trzydzieści lat, jednak ty jesteś młoda i twoje ciało mogło zareagować inaczej. Gdybym wiedział, że coś takiego może się zdarzyć, nigdy bym ci na to nie pozwolił. – Była dla niego jak córka, której nigdy się nie doczekał. Na nią przelewał wszystkie swoje ojcowskie uczucia i otoczył ją opieką, o co kiedyś poprosił go Malcolm, jej ojciec, kiedy uciekł. – Byłem przy jego przemianie – dodał.
- Czyli jest mi pisana śmierć? – zapytała niemal szeptem. Zbladła gwałtownie. Spojrzała na Francisa ze łzami w oczach. Ona miała umrzeć? Tak po prostu? Kiedy to będzie? Podczas walki, ucieczki, palenia papierosa na zapleczu? Przeraziła się, nigdy nie czuła takiego chłodu w swoim ciele, które znienacka ją ogarnęło. Nie chciała tego czuć. 
- Niekoniecznie – powiedział szybko Carl. – Jest jedno wyjście z tej sytuacji.
Jej ciało drżało, ręce trzęsły się jak u alkoholika, miała sucho w gardle. Zachciało jej się płakać.
- Powiedz mi. – Chwyciła Carla za rękę i spojrzała na niego błagalnym wzrokiem. Był dla niej jak drugi ojciec, pierwszego znać nie chciała. I już nie pozna. Zostawił ją i jej matkę, kiedy skończyła 4 lata. Pamiętała tylko to, że odziedziczyła jego nos oraz oczy, które straciły już swój dawny kolor, zastąpiony nowym, po przemianie. Czasem przesyłał jej listy ze swoich wojaży i dokładnie je opisywał; był badaczem. Całe swoje życie poświęcił, by zgłębić tajemnice kultury Ciemnej Strony i dlatego częściowo z nimi był; jak powiedział wcześniej Carl, jako jeden z pierwszych przeszedł przemianę.
- Musisz dokonać wyboru. – Słysząc te słowa, poczuła, jak Francis ściska przyjaźnie jej drugą dłoń. – Musisz zdecydować, kim jesteś i po której stronie jesteś. Każdy czyn ma swoje konsekwencje. Możesz stać się znów jedną z nas, lub przejść na Ciemną Stronę. To niczego między nami nie zmieni. Tylko nie wiem, co na to twoi nowi przyjaciele… - Zamilkł na chwilę. – I to ich najbardziej się obawiam.
- Muszę to przemyśleć.
Wolała się w tym momencie nie odzywać. Wystarczyło jedno spojrzenie na Francisa, który skinął na znak, że wie, o co chodzi. Wstał i podał jej rękę, dotknęła jej i przeszedł po niej przyjemny deszcz. Wyprowadził ją na zewnątrz, a wiatr wesoło przywitał się z nią, muskając jej policzki i bawiąc się jej włosami. Prowadził ją jeszcze przez chwilę między budynkami, po czym przystanął.
Obrócił się ku niej i zdjął kaptur z jej głowy. Był od niej wyższy o jakieś 20 centymetrów. Dotknął palcami jej policzka i odgarnął włosy z jej oczu. Było zimno, ale przy niej czuł tylko ciepło.
- Tęsknię za ich dawnym kolorem – powiedział cicho, trochę nieśmiało, jak na niego. Wpatrywał się w nią intensywnie, jakby chciał jak najlepiej ją zapamiętać. Nie uciekała od niego wzrokiem; nie mogła się jednak pozbyć myśli, że wśród ciemnych jest także ktoś dla niej ważny. – Cokolwiek postanowisz, zrozumiem to.
Przytulił ją mocno, jak mocno przyjaciel może przytulić. Odgarnął włosy z jej oczu i spojrzał na nią z troską.
- Nie płacz. Będzie dobrze. Wiem, że takie gadanie jest banalne, ale tak będzie. Wierzę w to. – Odsunął ją delikatnie od siebie, po czym ujął jej twarz w dłonie i przyglądał jej się przez chwilę. Jej spojrzenie miało w sobie swój dawny blask. – Wracajmy już lepiej. Nie jest to bezpieczne miejsce.
Przez parę sekund myślała, że ją pocałuje, jednak tego nie zrobił. Wziął ją za rękę i ciągnął za sobą na zaplecze. Zachciało jej się spać, jednak wizja nagłej śmierci za bardzo napawała ją przerażeniem. Chciała znowu stać w ogniu, w którym czuła się tak błogo 6 lat temu. Teraz nie czuła nic.

 ~*~

 Nie chciałam, ale jednak to opublikowałam i wróciłam. Skończę to opowiadanie, jak i moje nowe: http://majowy-wiatr.blogspot.com 
Jestem dobrej myśli :) Coś mi się w tym rok w końcu musi udać!