6 lat później.
Biegła najszybciej jak mogła wąskimi uliczkami śpiącego miasteczka. Wysokie,
stare, rozpadające się budynki przysłaniały jej widok na niebo. Zbliżała się
już północ, księżyc świecił tuż nad nią. Oczy przyzwyczajone były do ciemności.
Za sobą wciąż słyszała kroki, nie mogła ich zgubić. Nie mogła dać się złapać,
nie drugi raz.
Czuła, jak nabiera prędkości i zwinnie przeskoczyła przez przeszkodę w
postaci ławki, cały czas trzymając w ręce mały nożyk, w razie koniecznej
obrony. Skręciła gwałtownie w słabo oświetloną uliczkę, po czym zaczęła
wdrapywać się na dach szopki, potem na wyższe kondygnacje budynku. Nie powinni
jej tam znaleźć. Znalazła dobry punkt obserwacyjny, jednocześnie dobrze się
zasłaniając. Miała to szczęście, że dziś ubrała się na czarno. Chyba będzie
musiała się do tego koloru przyzwyczaić.
Wychyliła się lekko, ale tak, żeby nie zostać zauważoną. Dwie postacie
szły obok siebie i rozglądały się, na szczęście w przeciwną stronę do tej,
którą wybrała ona. W ich dłoniach jarzyły się dwie jasnoniebieskie kule
światła, niczym małe księżyce. Używali jasnej mocy, taką, jaką ona sama używała
przed paru laty.
Często myślami dryfowała
Jej serce powoli wracało do swojego pierwotnego rytmu. Odetchnęła z ulgą,
widząc, że postacie oddalają się. Miała jeszcze całą noc na powrót, lecz będzie
musiała być teraz ostrożniejsza. Jeśli dałaby się drugi raz złapać…
Gdzie by się tu wybrać o tej porze, pomyślała. Spojrzała jeszcze raz w
dół – nie widziała żadnych czających się na nią mężczyzn. Podskoczyła lekko,
kiedy znienacka uderzył ją dźwięk dzwonu kościelnego, który uprzejmie
poinformował śpiących mieszkańców miasteczka, iż właśnie wybiła północ.
Stwierdziła, że najlepiej będzie, jak pójdzie do swojego przyjaciela, Francisa.
Francis mieszkał w starej dzielnicy, gdzie był barmanem w barze swego
ojca, Carla. Bardzo wysoki, chorobliwie chudy i kędzierzawy chłopaczyna zawsze
potrafił poprawić jej humor. Należał do tej Jasnej Strony, gdzie kiedyś była
ona. Do Jasnej Strony należą ci, którzy posługują się białą magią, magią
światła, jak Francis, Carl czy jej niedawno zmarła matka.
Zeszła ukrytymi schodami i znalazła się po drugiej stronie zniszczonego
budynku, ostrze noża lekko zabłysnęło w jej dłoni. Ścisnęła je mocno i
trzymając się blisko ścian, z dala od światła latarni, ruszyła przed siebie.
Potrafiła bardzo szybko biegać i nie odczuwać zmęczenia, miała oczy niczym kot,
a jej puszyste ciemne włosy, związane wcześniej w ciasny kok, tworzyły kaskadę
fal spływających po jej plecach.
Minęło zaledwie parę minut, a już stała przed drzwiami baru. Leniwie
zarzuciła na głowę kaptur i zakryła włosami oczy, by nikt jej nie rozpoznał.
Było to bardzo ważne i dla niej charakterystyczne – oczy tych, którzy przeszli
na Ciemną Stronę, były czerwono-fioletowe. Niewielu było takich ludzi, więc
musiała mieć się na baczności.
Drzwi skrzypnęły złowieszczo, obwieszczając jej przyjście. Jak na tę
porę, w pomieszczeniu znajdowało się około 30 osób, więcej niż normalnie ich
przebywa tu za dnia. Ściany były piekielnie czerwone, gdzieniegdzie znajdowały
się malowidła przypominające anioły pomalowane na czarno. Nic dziwnego, skoro
bar nazywał się „Upadły Anioł”. Odgłosy uderzania szklanki o szklankę,
nalewania następnych trunków i gwar rozmów zalewały jej uszy. Szukała Francisa,
ale, jak to zwykle bywało, on znalazł ją pierwszy.
- Tanja! – krzyknął radośnie i zaczął wymachiwać rękami, odgarniając z
twarzy czarne loki, odziedziczone po ojcu. Przez moment wydawało jej się, że
mógłby nawet przeskoczyć przez blat, byle móc ją uściskać. Szybko do niego
podeszła i ucałowała go w oba policzki. Specjalnie przesunął głowę, dzięki czemu
trafiła w jego usta. Uśmiech igrał w
jego oczach.
- Głupek. Zamknij się – syknęła. – Nie tak głośno.
- Mnie też miło cię widzieć. – Wyszczerzył białe zęby w uśmiechu. – Chodź
na zaplecze, tata ma dla ciebie pewną… hm… rzecz do przekazania. – Uśmiech
zniknął z jego twarzy, co ją lekko zaniepokoiło.
Zniknął za drewnianymi drzwiami, krzycząc jeszcze po drodze do swojego
kuzyna, aby przejął zmianę. Tanja przywitała go uściskiem dłoni, po czym
przeszła za kontuar i udała się w dobrze znane jej miejsce. Często się tam
ukrywała, gdy potrzebowała schronienia.
Ostatni raz była tam, kiedy uciekała przed wściekłą zgrają młodocianych,
którzy pod wpływem alkoholu, wyzwali ją na pojedynek na magię. Jej umiejętności
były o wiele większe niż ich, co pozwoliła sobie pokazać. Nie byli osobami,
które potrafią przegrywać. Nie chciała ich atakować, a miała świadomość, że
pięć osób na jedną neutralną niewiastę to nie jest dobre połączenie, w dodatku
kiedy oni mieli noże.
Łatwo rozprawiła się z tymi bez noży, ledwo używających swych mocy, by
nie dała się rozpoznać, że jest Neutralną. Zastosowała parę dobrych kopnięć i
uników, jednak ci z nożami od razu się na nią rzucili, widząc dwóch powalonych
na ziemię towarzyszy.
Zaplecze okazało się malutkim pokojem pełnym szaf, stolików, na jednym z
nich znajdował się komputer, a z tyłu rozciągał się wąski korytarz. Na jednej
ze ścian widniała czerwona kotara, którą przesunęła i jej oczom ukazał się
siedzący na kanapie Francis wraz ze swoim wujem.
- Dzięki – powiedziała, kiedy Carl poczęstował ją papierosem. Zaciągnęła
się i wypuściła powietrze, leciutko się krztusząc. Nigdy jej to za dobrze nie
wychodziło. Rozsiadła się wygodnie w fotelu ognistego koloru. – To o co chodzi?
- Jesteś za słodka na to, by trzymać tego papierosa – zaśmiał się Carl.
Miał śniadą cerę i pochodził z Włoch. Jego żona, Vanessa, zginęła 7 lat temu,
podczas pożaru ich pierwszego lokalu, rok przed jej przemianą. Była po stronie
Ciemnych, ale to nie czyniło z niej złego człowieka. Dlatego bar został nazwany
„Upadły Anioł”, ponieważ Carl tak właśnie widział ukochaną żonę.
Mężczyzna był jednym z głównodowodzących. Przeszkadzał brutalnym akcjom
Ciemnej Strony, dzięki pomocy Tanji, która dołączyła do głównej grupy jako
szpieg.
- Mamy dla ciebie pewną propozycję – zaczął Włoch. – Widzisz, parę lat
temu potrzebowaliśmy szpiega w Ciemnej Stronie. Zgłosiłaś się i właściwie
przeszłaś przemianę bez jakichkolwiek obrażeń, co mnie bardzo dziwiło, szczerze
powiedziawszy…
- Nie mieliśmy do tego wracać…- zaczęła Tanja, lecz Carl nie dał jej dość
do słowa. Uciszył ją gestem ręki.
- Proszę, daj mi dokończyć. Obawialiśmy się, że po przemianie nie
będziesz pamiętać swojego dawnego życia, jednak nic ci się nie stało, co jest
bardzo zaskakujące. Ale będąc neutralną, w połowie posługując się magią białą i
czarną, mogą powstać pewne komplikacje, co odkryłem całkiem niedawno. Strasznie
się ich obawiam; mogą również dotyczyć ciebie.
- Co masz na myśli?
- Widziałem twojego ojca.
- Ja nie mam ojca.
- Mówię poważnie. – Zamyślił się na moment. Wiedział, że w końcu
nadejdzie ten moment i wyzna jej prawdę. – Rozmawiałem z nim parę dni przed
jego nagłą śmiercią. Był neutralny.
Tanja gwałtownie wstała, rozlewając sok ze stolika. Szklanka potoczyła
się po nim i spadła, tłukąc się na milion kawałków. Dziewczyna, patrząc na
rozsypane szkło, wypowiedziała w myślach odpowiednią inkantację i wykonała
odpowiedni ruch ręki. Kawałki szkła
złączyły się w całość i nie było śladu po pęknięciach. To odziedziczyła po
matce. Każdy człowiek ma swoją własną moc, którą odkrywa w okresie dorastania.
Dla Tanji była to telekineza, ale po przemianie potrafiła naprawiać rzeczy za pomogą
magii, wzniecać i gasić ogień po Carlu (zawsze myślała, że pożar baru sprzed
paru lat wynikł z jego wybuchowego temperamentu, i było jej go żal), a po
starcu przewodniczącym przemianie był dar łatwego przyswajania wiedzy i
kojarzenia faktów. Były to moce przydatne dla szpiega, jakim była.
- To niemożliwe. – Zaczęła wycierać sok ręcznikiem. – Przecież on uciekł,
dawno temu. Nie mogłeś go od tak znaleźć.
- Przybył tutaj sam. Siedział w tym fotelu co ty i rozmawiał ze mną. Był
jednym z pierwszych, którzy przeszli przemianę i jako pierwszy z nich umarł.
- Ale… jak to… umarł? – Aż bała się zadać to pytanie, musiała jednak
wiedzieć. – Skąd to wszystko wiesz?
- To tak zwana choroba poprzemienna. Niszczy
organizm od środka. Twój ojciec był neutralnym przez ponad trzydzieści lat,
jednak ty jesteś młoda i twoje ciało mogło zareagować inaczej. Gdybym wiedział,
że coś takiego może się zdarzyć, nigdy bym ci na to nie pozwolił. – Była dla
niego jak córka, której nigdy się nie doczekał. Na nią przelewał wszystkie
swoje ojcowskie uczucia i otoczył ją opieką, o co kiedyś poprosił go Malcolm,
jej ojciec, kiedy uciekł. – Byłem przy jego przemianie – dodał.
- Czyli jest mi pisana śmierć? – zapytała niemal szeptem. Zbladła
gwałtownie. Spojrzała na Francisa ze łzami w oczach. Ona miała umrzeć? Tak po
prostu? Kiedy to będzie? Podczas walki, ucieczki, palenia papierosa na
zapleczu? Przeraziła się, nigdy nie czuła takiego chłodu w swoim ciele, które
znienacka ją ogarnęło. Nie chciała tego czuć.
- Niekoniecznie – powiedział szybko Carl. – Jest jedno wyjście z tej
sytuacji.
Jej ciało drżało, ręce trzęsły się jak u alkoholika, miała sucho w gardle.
Zachciało jej się płakać.
- Powiedz mi. – Chwyciła Carla za rękę i spojrzała na niego błagalnym
wzrokiem. Był dla niej jak drugi ojciec, pierwszego znać nie chciała. I już nie
pozna. Zostawił ją i jej matkę, kiedy skończyła 4 lata. Pamiętała tylko to, że
odziedziczyła jego nos oraz oczy, które straciły już swój dawny kolor,
zastąpiony nowym, po przemianie. Czasem przesyłał jej listy ze swoich wojaży i
dokładnie je opisywał; był badaczem. Całe swoje życie poświęcił, by zgłębić
tajemnice kultury Ciemnej Strony i dlatego częściowo z nimi był; jak powiedział
wcześniej Carl, jako jeden z pierwszych przeszedł przemianę.
- Musisz dokonać wyboru. – Słysząc te słowa, poczuła, jak Francis ściska
przyjaźnie jej drugą dłoń. – Musisz zdecydować, kim jesteś i po której stronie
jesteś. Każdy czyn ma swoje konsekwencje. Możesz stać się znów jedną z nas, lub
przejść na Ciemną Stronę. To niczego między nami nie zmieni. Tylko nie wiem, co
na to twoi nowi przyjaciele… - Zamilkł na chwilę. – I to ich najbardziej się
obawiam.
- Muszę to przemyśleć.
Wolała się w tym momencie nie odzywać. Wystarczyło jedno spojrzenie na
Francisa, który skinął na znak, że wie, o co chodzi. Wstał i podał jej rękę,
dotknęła jej i przeszedł po niej przyjemny deszcz. Wyprowadził ją na zewnątrz,
a wiatr wesoło przywitał się z nią, muskając jej policzki i bawiąc się jej
włosami. Prowadził ją jeszcze przez chwilę między budynkami, po czym
przystanął.
Obrócił się ku niej i zdjął kaptur z jej głowy. Był od niej wyższy o
jakieś 20 centymetrów. Dotknął palcami jej policzka i odgarnął włosy z jej
oczu. Było zimno, ale przy niej czuł tylko ciepło.
- Tęsknię za ich dawnym kolorem – powiedział cicho, trochę nieśmiało, jak
na niego. Wpatrywał się w nią intensywnie, jakby chciał jak najlepiej ją
zapamiętać. Nie uciekała od niego wzrokiem; nie mogła się jednak pozbyć myśli,
że wśród ciemnych jest także ktoś dla niej ważny. – Cokolwiek postanowisz,
zrozumiem to.
Przytulił ją mocno, jak mocno przyjaciel może przytulić. Odgarnął włosy z
jej oczu i spojrzał na nią z troską.
- Nie płacz. Będzie dobrze. Wiem, że takie gadanie jest banalne, ale tak
będzie. Wierzę w to. – Odsunął ją delikatnie od siebie, po czym ujął jej twarz
w dłonie i przyglądał jej się przez chwilę. Jej spojrzenie miało w sobie swój
dawny blask. – Wracajmy już lepiej. Nie jest to bezpieczne miejsce.
Przez parę sekund myślała, że ją pocałuje, jednak tego nie zrobił. Wziął
ją za rękę i ciągnął za sobą na zaplecze. Zachciało jej się spać, jednak wizja
nagłej śmierci za bardzo napawała ją przerażeniem. Chciała znowu stać w ogniu,
w którym czuła się tak błogo 6 lat temu. Teraz nie czuła nic.
~*~
Nie chciałam, ale jednak to opublikowałam i wróciłam. Skończę to opowiadanie, jak i moje nowe: http://majowy-wiatr.blogspot.com
Jestem dobrej myśli :) Coś mi się w tym rok w końcu musi udać!